0 1 2 3 4 5 6 7 8 9 a b c ć d e f
g h i j k l ł n ń o ó p r s ś t u w y z ż ź
g h i j k l ł n ń o ó p r s ś t u w y z ż ź
Autor : Asnyk Adam
Tytul : Przychodzisz do mnie
Przychodzisz do mnie, nie mówisz nic,
Lecz ukazujesz swe rany,
Śmiertelną bladość zmartwiałych lic
I całun krwią twą zbryzgany!
Zatapiasz we mnie żałosny wzrok,
Co w pierÅ› mi wbija swe ostrze,
Aż grozę śmierci, nicestwa mrok
Nade mną wkoło rozpostrze.
W duszę mi spływa rozpacz i wstyd,
I cała konania męka...
I potępieńców ściga mnie zgrzyt...
I serce z bólu mi pęka!
Adam Asnyk
--
Publikacja pobrana z serwisu www.poema.art.pl
Maz chodzil po pokoju, szarpiac wlosy na glowie obiema rekami.
- Na pokaz, na pokaz... - pomrukiwal. - Co? Na pokaz...? Czekaj, dlaczego na pokaz?
- Coraz bardziej mi sie wydaje, ze to nie dla ciebie i dla mnie ta maskarada, tylko dla kogos innego. Na co on ci kladl nacisk? zeby jezdzic razem do Ziemianskiego i zebys sie wyglupial w samochodzie. Cos robil w lodzi?
- Nic, zlozylem zamowienie na tafte. Moglem wyslac poczta, ale kazal mi jechac i poogladac...
- No widzisz. A mnie kazali latac na spacery. I robic zakupy. Ktos musial nas widziec...
- Zagladal ci kto w zeby na tych spacerach?
- Nie wiem. Ale debil mi patrzyl na rece... A za kazdym razem, jak jechalismy do Ziemianskiego, ktos tam sie petal. Raz taksowka z pijakiem, raz facet na motorze...
Maz zatrzymal sie przy stole, wypil resztke kawy, popatrzyl na mnie roztargnionym wzrokiem i znow zaczal chodzic.
- Owszem, w tym cos jest - przyznal. - Na pokaz, mozliwe, zeby wszyscy mysleli, ze jestesmy w domu. Ale to nie to, to jeszcze nie to... Tys przedtem powiedziala cos waznego i tak mi jakos zaswitalo... Nie pamietasz, co powiedzialas?
- Rozmaite rzeczy. Najbardziej mnie niepokoi to, ze ukryli wzajemne powiazania...
- Czekaj, czekaj... wlasnie, ze stanowia jedna spolke... Nie, nie to. Ulokowali tu nas zamiast siebie... O, wlasnie! Wladowali tu nas zamiast siebie, podstepnie i pod falszywymi pozorami! Po jaka cholere? Ten dom ma wyleciec w powietrze, czy jak?
Nagla jasnosc eksplodowala mi w umysle. Zrobilo mi sie zimno w srodku i cos mnie zaczelo dlawic.
- Gdzie jest paczka dla kacyka? - spytalam gwaltownie.
Maz zatrzymal sie jak wryty, spojrzal na mnie i znieruchomial z pazurami we wlosach.
- Lezy w moim pokoju. Bo co...?
- Oni przeciez wiedzieli, ze jej nigdzie nie zaniesiemy, prawda? Zostawimy w domu. A jezeli w tej paczce jest cos... Nie mowie zaraz bomba, ale cos szkodliwego... O rany boskie, czy ja wiem, wydziela cos, promieniuje...
W powietrzu powialo przerazliwa zgroza. Maz wyraznie zbladl.
- Rad...? - wyszeptal ochryple. Podnioslo mnie z fotela.
- Nie wiem. Moze wybuchnie i zmiecie z powierzchni ziemi cala te chalupe albo co... Robi sie takie rzeczy, chlopi podpalaja cale wsie, odszkodowanie, tu jest polisa PZU, moze im chodzi o fikcyjna smierc...
Maz odzyskal zdolnosc ruchu. Nie sluchajac dalej moich apokaliptycznych przypuszczen, runal na schody, omal nie wyrywajac drzwi z zawiasow. Rzucilam sie za nim. Wpadlismy do jego pokoju i zastyglismy oparci o biurko, patrzac na lezaca na nim paczke jak na straszliwego, jadowitego gada, chwilowo pograzonego w lekkiej drzemce.
Po krotkiej chwili hipnotycznego transu, tknieci nagle ta sama mysla, rownoczesnie pochylilismy sie nad biurkiem, nasluchujac w napieciu. Nic nie bylo slychac, paczka lezala niejako w milczeniu, nie wydajac z siebie zadnych dzwiekow.
- Bomba powinna cykac... - wyszeptalam niepewnie.
- Ciezkie to jak cholera... - odmruknal maz.
Czas jakis trwalismy w bezruchu, bez slowa, byc moze myslac, chociaz nie bylo to takie pewne. Sluszniej byloby mniemac, iz proces myslenia rowniez ulegl w nas zahamowaniu.
- Co robimy? - spytalam wreszcie dramatycznym szeptem.
- Trzeba sie zastanowic - odszepnal niespokojnie maz. - Chyba musimy to obejrzec...
- Rozpakowac...?
Kiwnal glowa, tepo wpatrzony w upiorny przedmiot, i dalej trwal w bezruchu. Weszlam do pokoju numer 315. Za biurkiem siedzial niemlody juz mezczyzna w cywilnym ubraniu. „Dlaczego on jest po cywilnemu? - myslalam. - Czy to dobrze, czy zle, ze on jest po cywilnemu...”
Serce walilo mi jak oszalale, w gardle mialam sucho. Mezczyzna zza biurka patrzyl na mnie przenikliwie.
- Dzien dobry... - odpowiedzial na moje powitanie.
- Pani dzis rano otrzymala wezwanie, prawda? Prosze bardzo, moze pani usiadzie...
Usiadlam sztywno na krzesle. Wyjal z szuflady jakies papiery, przejrzal je pobieznie.
- Moze pani zechce podac mi swoje dane osobiste...
Powiedzialam. W zdenerwowaniu podalam mu biezacy rok jako rok swojego urodzenia.
- Pani jest bardzo przestraszona... niepotrzebnie! Chodzi mi tylko o kilka informacji...
Nie moglam sie opanowac i czulam sama, jak dygoca mi usta.
- Prosze sie uspokoic, doprawdy... w ten sposob nie bedzie pani mogla zebrac mysli. Bardzo zalezy mi na tym zeby odpowiadala mi pani rzeczowo i spokojnie.
- Chwileczke, dobrze? - poprosilam.
Kilka razy odetchnelam gleboko.- Jeszcze sekunde... ja sie zaraz pozbieram...- Prosze bardzo... moze ja zaczne mowic, a pytania i odpowiedzi zostawimy na pozniej? Przez ten czas pani sie bedzie zbierac! - - usmiechnal sie. - - Otoz, sprawa wyglada nastepujaco... - urwal i znowu popatrzyl na mnie badawczo. - Pani sie mnie boi, tak? Obawia sie pani, ze ja tu zatrzymamy, zalozymy kajdanki, wytoczymy sprawe? A ja juz mowilem, ze chodzi mi tylko o pare szczegolow. Zreszta... moze pani poczuje sie lepiej, jezeli i ja podam swoje personalia. Nazywam sie Ligota, pani zna mojego syna, prawda? Ja z kolei znam Marcina. Jestem jego kuratorem i zostalem nim na wlasna prosbe... Czy to wszystko chociaz w pewnym stopniu uspokaja pania?
- W pewnym stopniu... - przyznalam silac sie na usmiech.
- Nie mam najmniejszego obowiazku mowic pani o tych rzeczach, ale za wszelka cene chce, aby doszla pani do jakiej takiej rownowagi!
- Dziekuje panu...
- Czy pani wie o tym, ze wczoraj po poludniu Marcin wyszedl z domu i do tej pory nie powrocil?
Po tych wszystkich informacjach, ktorych mi udzielil cichym, spokojnym tonem, to pytanie rzucil nieoczekiwanie ostro.
W pierwszej chwili jego sens nie dotarl do mnie.
- Slucham?
Powtorzyl. Zrozumialam.- Nic nie wiem... - odparlam dretwo.- Wczoraj po poludniu wyszedl z domu nie zostawiajac zadnej wiadomosci. W tej chwili szukamy go i kazda informacja, ktora moglaby nam w tym pomoc, jest dla nas niezwykle istotna. Czy pani ma cos do powiedzenia?
- Nie.
- Nie? Wiec pytam dalej. Kiedy widziala pani Marcina po raz ostatni?
- To bylo przed swietami... odprowadzil mnie na dworzec, kiedy wyjezdzalam do swojej babki.
- Czy mam to traktowac jako pani przemyslana odpowiedz?
- Oczywiscie!
- Czy jest cos, co pani chce ukryc, ze rozpoczyna pani rozmowe ze mna od klamstwa? Kazde klamstwo nie tylko pogarsza sprawe Marcina, ale rowniez i pania stawia w kregu pewnych podejrzen...
- Nie rozumiem pana... widzialam go ostatni raz na dworcu!
- Widziala go pani po raz ostatni na boisku szkolnym- sprostowal.
- Tak, slusznie! - przyznalam. - Ja zle rozumialam to pytanie! Ostatni raz rozmawialam z nim na dworcu, a ostatni raz widzialam go na boisku!
- Teraz pani widzi, dlaczego zalezy mi na rzeczowych odpowiedziach. Kazda nie przemyslana moze jedynie wprowadzic mnie w blad. Czy pani ma jakies osobiste przypuszczenia, czy pani domysla sie, gdzie obecnie przebywac moze Marcin?
- Nie. Nie mam pojecia...
- Prosze przedstawic mi w ogolnym zarysie przebieg waszej znajomosci!
Przedstawilam. Sluchal wszystkiego nie spuszczajac ze mnie wzroku.
- Tak... wiec pani dowiedziala sie prawdy od swojego przyjaciela i wtedy... co pani wtedy zrobila?
Link #735
Link #735
Copyright © 2006 Neonix. Designed by Free CSS Templates