0 1 2 3 4 5 6 7 8 9 a b c ć d e f
g h i j k l ł n ń o ó p r s ś t u w y z ż ź
g h i j k l ł n ń o ó p r s ś t u w y z ż ź
Autor : Asnyk Adam
Tytul : Na pamiÄ…tkÄ™
Na pamiątkę, żem chwil kilka
Żył w czarownych marzeń kole,
Że z nich jedna, jedna chwilka -
Zostawiła wspomnień pole,
Na pamiątkę cóż zostanie?
Na pamiątkę, żem przez ciernie
Drogi życia przeszedł wiernie
I bez skargi, jak przez róże,
Że nie zgięły mego czoła
Żadne wichry, żadne burze,
Na pamiątkę cóż zostanie?
Na pamiątkę natchnień rzewnych,
Com piastował w swojej duszy,
I tych kilku dźwięk6w śpiewnych,
Co wiatr uniósł i przygłuszy,
Na pamiÄ…tkÄ™ Å‚ez ukrytych,
Ideałów niezdobytych.
Na pamiątkę cóż zostanie?
Adam Asnyk
--
Publikacja pobrana z serwisu www.poema.art.pl
Biegal po calym domu i szukal komnaty,
Gdzie mieszkal, dzieckiem bedac, przed dziesieciu laty.
Wchodzi, cofnal sie, toczyl zdumione zrenice
Po scianach: w tej komnacie mieszkanie kobiéce?
Ktoz by tu mieszkal? Stary stryj nie byl zonaty,
A ciotka w Petersburgu mieszkala przed laty.
To nie byl ochmistrzyni pokoj! Fortepiano?
Na niem noty i ksiazki; wszystko porzucano
Niedbale i bezladnie; nieporzadek mily!
Niestare byly raczki, co je tak rzucily.
Tuz i sukienka biala, swiezo z kolka zdjeta
Do ubrania, na krzesla poreczu rozpieta.
A na oknach donice z pachnacymi ziolki,
Geranium, lewkonija, astry i fijolki.
Podrozny stanal w jednym z okien - nowe dziwo:
W sadzie, na brzegu niegdys zaroslym pokrzywa,
Byl malenki ogrodek, sciezkami porzniety,
Pelen bukietow trawy angielskiej i miety.
Drewniany, drobny, w cyfre powiazany plotek
Pan Tadeusz 7
Adam Mickiewicz
Polyskal sie wstazkami jaskrawych stokrotek.
Grzadki widac, ze byly swiezo polewane;
Tuz stalo wody pelne naczynie blaszane,
Ale nigdzie nie widac bylo ogrodniczki;
Tylko co wyszla; jeszcze kolysza sie drzwiczki
swiezo tracone; blisko drzwi slad widac nozki
Na piasku, bez trzewika byla i ponczoszki;
Na piasku drobnym, suchym, bialym na ksztalt sniegu,
slad wyrazny, lecz lekki; odgadniesz, ze w biegu
Chybkim byl zostawiony nozkami drobnemi
Od kogos, co zaledwie dotykal sie ziemi.
Podrozny dlugo w oknie stal patrzac, dumajac,
Wonnymi powiewami kwiatow oddychajac,
Oblicze az na krzaki fijolkowe sklonil,
Oczyma ciekawymi po drozynach gonil
I znowu je na drobnych sladach zatrzymywal,
Myslal o nich i, czyje byly, odgadywal.
Przypadkiem oczy podniosl, i tuz na parkanie
Stala mloda dziewczyna. - Biale jej ubranie
Wysmukla postac tylko az do piersi kryje Anna nie slyszala skrzypniecia drzwi. Mimo kilku godzin snu czula teraz wieksze znuzenie niz z rana po zle przespanej nocy. Obudzila sie o wczesnym zmierzchu. Z poczatku, zaskoczona pelnym, porywistym szumem wiatru, ujrzawszy w glebi za oknem zarys plota i drzewo o czarnych, gnacych sie galeziach, nie mogla zorientowac sie, gdzie sie znajduje. Nie zdazyla sie jeszcze przyzwyczaic do tej duzej, obcej izby tak roznej od pokoju, ktory ostatnio zamieszkiwala. Gdy o podobnej godzinie budzila sie w Warszawie, widziala przez zmetniala szybe zalosnie obwisla rynne, dalej obdrapana sciane pelna jakichs niepotrzebnych gzymsow i ozdob, watlych balkonikow i okien przybranych wiotkimi firankami, jeszcze wyzej czarny, wilgotny, gesto polatany dach, smetne dymniki uwiklane w pajeczynowe nitki drutow radiowych, a nad tym wszystkim doskonale zharmonizowany z caloscia, w bezruchu zastygly, jakby ze starej ilustracji wyciety plat nieba. Gdy nadchodzil przedwczesny zmierzch brzydkich dni, a drobny deszczyk zacinal z ukosa, wowczas dymniki szamotaly sie apatycznie, potem z rosnacym mrokiem zapadal ospaly spokoj, tylko wiatr uwieziony pomiedzy murami belkotal ptrzytlumionym oddechem.
Tak w ciagu wielu miesiecy zzyla sie z tym obrazem, ze nim zdazyla teraz podniesc powieki, byla pewna, ze taki wlasnie widok narzuci sie jej oczom. Pomyslala, ze bedzie musiala zaraz ubrac sie i wyjsc na ulice. Zaczela sie nawet zastanawiac, czy nie powinna zmienic dzielnicy. Moze jeszcze raz sprobowac srodmiescia? Moze... Westchnela ciezko. Gdybyz mozna bylo schronic sie przed tym wszystkim w sen dlugi i twardy!
Ale kiedy po chwili zdala sobie sprawe, ze nie jest juz w Warszawie - nie odczula ulgi. Dochodzila piata. Za godzine - obliczyla szybko - powinien przyjsc kierownik poczty. Znowu bedzie klac dogorywajaca zone... Usiadla na lozku, wsunela stopy w rozdeptane pantofle. W pokoju bylo zimno, powietrze przesiakniete wilgocia czynilo chlod obslizglym i lepkim. Drzac narzucila szlafrok, pamietajacy jeszcze lepsze czasy, i podeszla do toalety.
Spojrzawszy w lustro wzdrygnela sie. Nie mogla patrzec na siebie bez wstretu i przestrachu. Ostatnich kilka lat zmienilo ja zupelnie. Czasami miala wrazenie, ze kazdy dzien, kazda noc posuwaja naprzod dzielo zniszczenia. Nieraz, budzac sie z rana, zrywala sie pospiesznie z lozka i jeszcze oczy majac zaklejone od snu biegla do lustra. Starosc, nie, to nie o nia chodzilo. Niedawno przekroczyla wprawdzie czterdziestke, ale nie wygladala na wiecej lat. Zmienial sie tylko wyraz jej twarzy. Zarys policzkow niegdys tak delikatny ulegl trywialnemu znieksztalceniu, usta ukladaly sie w przykry, wyuzdany grymas, oczy stracily wilgotny, miekki polysk. Anna czula, ze moze teraz pociagac tylko natury chore i instynkty znieprawione. Ruchy, glos, spojrzenia, wszystko w niej obiecywalo rozpuste. Ile tez razy w oczach zaczepionych mezczyzn wyczytala nietajony odruch niecheci i pogardy. Ile brutalnych slow uderzylo ja po twarzy. Brali ja ci, ktorych twarze byly napietnowane tymi samymi znakami, co i ona. Pekaly wobec niej wszelkie hamulce, opadaly maski, rwala sie w strzepy ukladnosc, brudny klab ciemnych pozadan wyciekal z obnazonych cial, jak ropa plynaca z odkrytej rany, oplatywal ja swymi mackami, chlonal i ssal. Czasami przeciez znajdowala nieomal zadowolenie w tym calkowitym i ostatecznym upadku. Czegoz moze od zycia zadac kobieta, od ktorej nikt procz krotkiej, nedznie oplaconej chwili rozkoszy niczego nie zadal? Nic sie juz stac nie moze. Zanurzyc sie wiec w te otchlan, dosiegnac samego dna... Z pewnoscia te wlasnie zgode na wszystko wyczytal w jej oczach Litowka, gdy bawiac przed tygodniem w Warszawie spotkal Anne na ulicy.
Zdziwila sie, ze ja poznal. Nie widzieli sie bowiem od dziesieciu przynajmniej lat. Stare dzieje ich laczyly. Anna zyla wowczas z Morawcem, stawiajacym pierwsze dopiero kroki na terenie stolicy. Roman byl mlodszy od niej, mial dwadziescia kilka lat, podobal sie jej. Pociagal zuchwaloscia, mocnym cialem, energia i tym nieuchwytnym blyskiem w oczach, ktory raz wydawal sie cierpieniem, a kiedy indziej okrucienstwem. Niewiele wiedziala o jego przeszlosci, prawdopodobnie burzliwej. Nie zwierzal sie. Bedac szczerym, umial jednoczesnie byc skrytym. Czym obecnie zajmowal sie - to oczywiscie wiedziala. Ale to jej nie przeszkadzalo. Wierzyla, ze nie potknie sie. Pieniedzy mial zawsze pod dostatkiem. Miala wiec spokoj, nie potrzebowala chodzic po ulicy. W tym wlasnie czasie zaczal organizowac pierwsza swoja bande. Pewnego dnia przyprowadzil nowego kompana. Byl to Litowka. Przez kilka miesiecy chodzili na roboty razem i z kilku jeszcze innymi. Wkrotce jednak skonczylo sie to wszystko. Po jakiejs grubszej, krwawo zakonczonej historii, banda Morawca rozpadla sie. Paru chlopcow wpadlo, dostali po kilkanascie lat ciezkiego wiezienia. O Romanie sluch przepadl, zniknal rowniez Litowka.
Spotkala go teraz dopiero. Dowiedziala sie, ze Morawca od lat juz nie widzial i w ogole od dawna, zaraz po tamtej awanturze, skonczyl z podobnymi sprawami. Nie mial ochoty - wyznal - powedrowac na szubienice albo zginac w wiezieniu. Nie kazdy ma szczescie Morawca. Zreszta i jego szczescie moze pewnego pieknego dnia prysnac jak lupinka. Osiedlil sie wiec na kresach wschodnich. Za pieniadze, ktore mu przypadly z podzialu, wybudowal domek i urzadzil sklep z wyszynkiem.
Zadowolony byl ze spotkania. Zaproponowal kolacje. Wstapili razem do baru. Ciagle opowiadal o sobie. Ale Anna wiedziala, ze szybko zdal sobie sprawe z sytuacji, w jakiej sie znajdowala. Nie potrzebowal pytac. Byla ubrana zle, z tandetna jaskrawoscia, wygladala niezdrowo; chciwie, choc starala sie panowac nad ruchami, rzucila sie na gorace jedzenie. Gdy zaproponowal jej wyjazd do Sedelnik w wiadomym celu, zgodzila sie bez wahania. Nie miala nic do stracenia. W Warszawie czekal ja tylko glod, a w niedalekiej przyszlosci szpital lub zebranina pod kosciolem. Ludzie? Uwazala, ze wszedzie sa ci sami, jednakowo zli. Wolala wiec o tym nie myslec, cieszyc sie raczej, ze znajdzie sie na wsi. W pewnym momencie, gdy wyobrazila sobie pola i lasy, krajobraz od tylu lat nie widziany, odzyly w niej bolesnym szarpnieciem najdawniejsze, rzadko budzace sie wspomnienia. Wychynal z mroku czasu dzien wycieczki za miasto: niebo pogodne, zapach jasminow, droga ocieniona rozlozystymi kasztanami, ujadanie psow... Ale zanim posrod tych migawkowych obrazow zdazyla zarysowac sie smiejaca twarz Pawla Siechenia, Anna wstala szybko i spytala Litowke: zatanczymy? W jego ciezkich ramionach, pod goracym, wodka przepojonym oddechem, znikly oczy i usta, ktorych wolala z odleglosci lat nie wywolywac.
Zabawili w lokalu do poznego wieczora. Potem, po nocy, ktora dala Annie przedsmak tego, co ja czeka w Sedelnikach, wyjechali.
Wies powitala ja wichura i deszczem
Copyright © 2006 Neonix. Designed by Free CSS Templates