0 1 2 3 4 5 6 7 8 9 a b c ć d e f
g h i j k l ł n ń o ó p r s ś t u w y z ż ź
g h i j k l ł n ń o ó p r s ś t u w y z ż ź
Autor : Asnyk Adam
Tytul : Usprawiedliwienie
Odtrąciłem od siebie z daleka
Samolubną boleść, co się żali,
Jednak w piersiach mam serce człowieka
I nie jestem ukuty ze stali.
Więc dźwigając swoich smutków brzemię,
CzujÄ™ nieraz, ze mi braknie sil,
I upadam zmęczony na ziemię,
Odkrywając rany, którem krył.
Lecz słabości nie wstydzę się swojej
Ni litości cudzej, którą czerpię;
Mnie czasami żądać jej przystoi,
Gdyż nie tylko sam za siebie cierpię.
Wszystkie ludzkie nędze i lozpacze
W swoim sercu pomieszczone mam,
Gdy nad szczęściem utraconym plączę,
To nad czyim?... Nie wiem dobrze sam!
Adam Asnyk
21 październik 1871
--
Publikacja pobrana z serwisu www.poema.art.pl
Biegal po calym domu i szukal komnaty,
Gdzie mieszkal, dzieckiem bedac, przed dziesieciu laty.
Wchodzi, cofnal sie, toczyl zdumione zrenice
Po scianach: w tej komnacie mieszkanie kobiéce?
Ktoz by tu mieszkal? Stary stryj nie byl zonaty,
A ciotka w Petersburgu mieszkala przed laty.
To nie byl ochmistrzyni pokoj! Fortepiano?
Na niem noty i ksiazki; wszystko porzucano
Niedbale i bezladnie; nieporzadek mily!
Niestare byly raczki, co je tak rzucily.
Tuz i sukienka biala, swiezo z kolka zdjeta
Do ubrania, na krzesla poreczu rozpieta.
A na oknach donice z pachnacymi ziolki,
Geranium, lewkonija, astry i fijolki.
Podrozny stanal w jednym z okien - nowe dziwo:
W sadzie, na brzegu niegdys zaroslym pokrzywa,
Byl malenki ogrodek, sciezkami porzniety,
Pelen bukietow trawy angielskiej i miety.
Drewniany, drobny, w cyfre powiazany plotek
Pan Tadeusz 7
Adam Mickiewicz
Polyskal sie wstazkami jaskrawych stokrotek.
Grzadki widac, ze byly swiezo polewane;
Tuz stalo wody pelne naczynie blaszane,
Ale nigdzie nie widac bylo ogrodniczki;
Tylko co wyszla; jeszcze kolysza sie drzwiczki
swiezo tracone; blisko drzwi slad widac nozki
Na piasku, bez trzewika byla i ponczoszki;
Na piasku drobnym, suchym, bialym na ksztalt sniegu,
slad wyrazny, lecz lekki; odgadniesz, ze w biegu
Chybkim byl zostawiony nozkami drobnemi
Od kogos, co zaledwie dotykal sie ziemi.
Podrozny dlugo w oknie stal patrzac, dumajac,
Wonnymi powiewami kwiatow oddychajac,
Oblicze az na krzaki fijolkowe sklonil,
Oczyma ciekawymi po drozynach gonil
I znowu je na drobnych sladach zatrzymywal,
Myslal o nich i, czyje byly, odgadywal.
Przypadkiem oczy podniosl, i tuz na parkanie
Stala mloda dziewczyna. - Biale jej ubranie
Wysmukla postac tylko az do piersi kryje Odpedzal pokuse snu, podobnie jak smiertelnie znuzony wedrowiec przelamuje sennosc w obliczu niebezpieczenstwa. Coz z tego, ze cialo omdlewa ze zmeczenia, glowa ciazy, a powieki same bezsilnie opadaja? Trzeba wiedziec, kiedy mozna, kiedy wolno spac. Pozornie tak latwo jest wymknac sie nieprzyjacielowi. Zdawaloby sie: mozna go zwiesc, zmylic slad. Pomiedzy wieczorem a najblizszym rankiem jakiz rozlegly lezy czas! Kazdy krok u poczatku wyznacza inna droge. Tysiac sciezek biegnie w glab nocy, niknacych, gdy swit zedrze ciemnosci. Ale na kazdej wrog jest przy nas, cierpliwie, krok za krokiem dazac po naszym tropie. Spojrzec mu prosto w oczy, nie zadrzec, nie ugiac sie przed jego zdobywcza sila, to jedno moze ocalic. Ale jak wydrzec z siebie zlo, ktore w nas czai sie zawsze wyczekujace, zawsze gotowe do skoku? Jak pochwycic wroga, ktory jest w naszej krwi i w naszych myslach?
Ksiadz Siechen kleczal, skrzyzowane ramiona wsparlszy o niski stolek. Pochylil glowe. Mial wrazenie, jakby mu barki ogromny ciezar przygniotl.
Gdy zapada noc taka, jak dzisiaj, bez granic, wydaje sie, ze zlo calego swiata scieka w serce czuwajacego. Dokola, na bezmiernych obszarach, w niskich chatach wiejskich i dalej, w ludowych kamienicach uciszonych miast spia ludzie zmordowani dniem. Bezbronny tlum. latwa zdobycz. Ktoz spi snem sprawiedliwego? Dlonie, ktore jeszcze przed chwila chciwie siegaly po rozpuste i zysk, dygoca teraz niespokojnie, jak plomien przygnieciony popiolem. Nagie ciala dysza goraczkowo. Zwarte usta skryly klamstwa i kuszace podszepty, powieki zamknely popelnione i przyszle zbrodnie. Gdziez sa mury mierzone trzcina zlota?
Wiatr szarpnal otwartym oknem. Okiennica uderzyla o szybe. Chlusnal deszcz.
Ale proboszcz nie poruszyl sie. Jego oczy szeroko rozwarte zdawaly sie przebijac ciemnosc. Draza ja az do przepastnego dna. Zwyciezaja przestrzen. Czas stanal. I przez sekunde, ktora trwa wieki, wydaje sie kleczacemu, ze widzi wszystko, co dzieje sie na swiecie az po jego najodleglejsze krance. Straszliwa chwila. To jest tak, jakby jakas zaslona spadla rozcieta nagle niewidzialna reka, ukazujac grozna wizje.
Oto ziemia niezmiernie ogromna, a jednoczesnie tak drobna, iz mozna ja ramieniem opasac, lezy nieruchoma, scieta cisza: bezkresna, ruda pustynia, obszary zjezone czarnymi kamieniami, zastygle wody, lasy skamieniale, miasta puste jak szkielety, a nad tym nieskonczonym cmentarzyskiem niebo niskie i miedziane. Niebo, ktorego ciezar przygniata serca spiacych. Ludzie! Widac ich ciala pokotem rzucone na zeschla ziemie, jedno przy drugim, nagie i sine, niby nieskonczony szereg umarlych. I nagle, jakby na jeden wielki glos rozcinajacy milczenie od wschodu do zachodu i od polnocy na poludnie, budza sie wszyscy. Ale nikt nie zrywa sie i nie spieszy poslusznie ku wezwaniu. zadne wolanie mu nie odpowiada. zaden szept ani ruch nie targna niewzruszonym spokojem. Piersi lezacych uderzone niebem zamarly. To tylko ich oczy szeroko rozwarte oddychaja smiertelna trwoga. Przerazeniem nie pozostawiajacym miejsca dla nadziei.
- Jestem z wami! - szepce ksiadz Siechen. Bo czyz nie peta go niemoc ta sama, ktora wszystkim na ziemi kaze w tej chwili konac, lecz nie pozwala umrzec? Oto rownosc, o ktorej ludzie nie chca wiedziec. Bogactwo staje sie podobne lachmanom zebraka, wladza kruszy sie w porazonych dloniach i jak prochno przesypuje przez palce. Ale gdy ranek przywroci ziemi jej kuszacy ksztalt, ktoz z zywych wyrzeknie sie dobrowolnie zludnych przywilejow? Kiedyz wybije godzina sprawiedliwosci dla krzywdzonych i ponizanych? Tyle dokola chciwosci, okrucienstw, tyle klamstw i jadu nienawisci i pogardy, iz zdaje sie, ze nic nie zdola zasklepic krwawiacych ran. Coz moze zmienic sie? Tu chocby, na tym drobnym skrawku sedelnickiej ziemi. Dziedzic sedelnicki nie zrzeknie sie bez przymusu swoich rozleglych pol i lasow, jak drapiezne kleszcze opasujacych dokola nedzne chlopskie zagrody. Grzegorz Litowka nie porzuci streczycielstwa. Zablakanej w dalekim miescie Oldze Kukiszow zaden glos nie podszepnie powrotu do rodzicow. Mlody Burak, kiedy wyjdzie z wiezienia, znowu zacznie krasc. Kierownik poczty nie zlagodzi serdeczniejszym slowem cierpien umierajacej zony. Fiodor Dubrowski, nienasycony swoja mlodoscia, z lekkim sercem porzuci po miesiacu kazda dziewczyne. Ilez ich jeszcze przyjdzie placzacych na niego, jak przedtem przychodzily z zalami na Siemiona? A Siemion, ktoremu juz tak niewiele chwil pozostalo do zycia... A Michas...
Proboszcz zaciska dlonie. Geste krople potu zwilzaja mu skronie.
- Najlichszym z lichych jestem, Panie. Tamci nie znaja Cie, dlatego bladza. Ale mnie ukazales sie, jak wicher wstrzasnales mna... Dales wszystko. A coz ja daje?
Jakze nedzny jest plon minionych lat! Coz uczynil dla ludzi, ktorych mu powierzono? Nigdy nie umial znalezc drogi do czlowieka. A za to jak czesto i w jak wielu okolicznosciach czul sie intruzem. Tak rzadko udawalo mu sie przelamac bolesny i upokarzajacy mur, ktory odgradzal go od ludzi wtedy wlasnie, gdy chcial im siebie ofiarowac. A jesli, zdarzalo sie, odnajdywal porozumienie, czyz bylo ono czyms wiecej niz przelotnym blyskiem ukazujacym zaledwie w mglistym oddaleniu, jak ogromne musi byc szczescie, gdy zbudzi sie zblakana dusze z letargu i oczyszczona postawi przed Panem.
Przezyl kilka takich olsnien
Copyright © 2006 Neonix. Designed by Free CSS Templates