0 1 2 3 4 5 6 7 8 9 a b c ć d e f
g h i j k l ł n ń o ó p r s ś t u w y z ż ź
g h i j k l ł n ń o ó p r s ś t u w y z ż ź
Autor : Asnyk Adam
Tytul : Szkoda!
Szkoda kwiatów, które więdną
W ustroni,
I nikt nie zna ich barw świeżych
I woni.
Szkoda pereł, które leżą
W mórz toni;
Szkoda uczuć, które młodość
Roztrwoni.
Szkoda marzeń, co się w ciemność
RozproszÄ…,
Szkoda ofiar, które nie są
RozkoszÄ…;
Szkoda pragnień, co nie mogą
Wybuchać,
Szkoda piosnek, których nie ma
Kto słuchać.
Szkoda męstwa, gdy nie przyjdzie
Do starcia,
I serc szkoda, co nie majÄ…
Oparcia.
czerwiec 1868
--
Publikacja pobrana z serwisu www.poema.art.pl
Odpedzal pokuse snu, podobnie jak smiertelnie znuzony wedrowiec przelamuje sennosc w obliczu niebezpieczenstwa. Coz z tego, ze cialo omdlewa ze zmeczenia, glowa ciazy, a powieki same bezsilnie opadaja? Trzeba wiedziec, kiedy mozna, kiedy wolno spac. Pozornie tak latwo jest wymknac sie nieprzyjacielowi. Zdawaloby sie: mozna go zwiesc, zmylic slad. Pomiedzy wieczorem a najblizszym rankiem jakiz rozlegly lezy czas! Kazdy krok u poczatku wyznacza inna droge. Tysiac sciezek biegnie w glab nocy, niknacych, gdy swit zedrze ciemnosci. Ale na kazdej wrog jest przy nas, cierpliwie, krok za krokiem dazac po naszym tropie. Spojrzec mu prosto w oczy, nie zadrzec, nie ugiac sie przed jego zdobywcza sila, to jedno moze ocalic. Ale jak wydrzec z siebie zlo, ktore w nas czai sie zawsze wyczekujace, zawsze gotowe do skoku? Jak pochwycic wroga, ktory jest w naszej krwi i w naszych myslach?
Ksiadz Siechen kleczal, skrzyzowane ramiona wsparlszy o niski stolek. Pochylil glowe. Mial wrazenie, jakby mu barki ogromny ciezar przygniotl.
Gdy zapada noc taka, jak dzisiaj, bez granic, wydaje sie, ze zlo calego swiata scieka w serce czuwajacego. Dokola, na bezmiernych obszarach, w niskich chatach wiejskich i dalej, w ludowych kamienicach uciszonych miast spia ludzie zmordowani dniem. Bezbronny tlum. latwa zdobycz. Ktoz spi snem sprawiedliwego? Dlonie, ktore jeszcze przed chwila chciwie siegaly po rozpuste i zysk, dygoca teraz niespokojnie, jak plomien przygnieciony popiolem. Nagie ciala dysza goraczkowo. Zwarte usta skryly klamstwa i kuszace podszepty, powieki zamknely popelnione i przyszle zbrodnie. Gdziez sa mury mierzone trzcina zlota?
Wiatr szarpnal otwartym oknem. Okiennica uderzyla o szybe. Chlusnal deszcz.
Ale proboszcz nie poruszyl sie. Jego oczy szeroko rozwarte zdawaly sie przebijac ciemnosc. Draza ja az do przepastnego dna. Zwyciezaja przestrzen. Czas stanal. I przez sekunde, ktora trwa wieki, wydaje sie kleczacemu, ze widzi wszystko, co dzieje sie na swiecie az po jego najodleglejsze krance. Straszliwa chwila. To jest tak, jakby jakas zaslona spadla rozcieta nagle niewidzialna reka, ukazujac grozna wizje.
Oto ziemia niezmiernie ogromna, a jednoczesnie tak drobna, iz mozna ja ramieniem opasac, lezy nieruchoma, scieta cisza: bezkresna, ruda pustynia, obszary zjezone czarnymi kamieniami, zastygle wody, lasy skamieniale, miasta puste jak szkielety, a nad tym nieskonczonym cmentarzyskiem niebo niskie i miedziane. Niebo, ktorego ciezar przygniata serca spiacych. Ludzie! Widac ich ciala pokotem rzucone na zeschla ziemie, jedno przy drugim, nagie i sine, niby nieskonczony szereg umarlych. I nagle, jakby na jeden wielki glos rozcinajacy milczenie od wschodu do zachodu i od polnocy na poludnie, budza sie wszyscy. Ale nikt nie zrywa sie i nie spieszy poslusznie ku wezwaniu. zadne wolanie mu nie odpowiada. zaden szept ani ruch nie targna niewzruszonym spokojem. Piersi lezacych uderzone niebem zamarly. To tylko ich oczy szeroko rozwarte oddychaja smiertelna trwoga. Przerazeniem nie pozostawiajacym miejsca dla nadziei.
- Jestem z wami! - szepce ksiadz Siechen. Bo czyz nie peta go niemoc ta sama, ktora wszystkim na ziemi kaze w tej chwili konac, lecz nie pozwala umrzec? Oto rownosc, o ktorej ludzie nie chca wiedziec. Bogactwo staje sie podobne lachmanom zebraka, wladza kruszy sie w porazonych dloniach i jak prochno przesypuje przez palce. Ale gdy ranek przywroci ziemi jej kuszacy ksztalt, ktoz z zywych wyrzeknie sie dobrowolnie zludnych przywilejow? Kiedyz wybije godzina sprawiedliwosci dla krzywdzonych i ponizanych? Tyle dokola chciwosci, okrucienstw, tyle klamstw i jadu nienawisci i pogardy, iz zdaje sie, ze nic nie zdola zasklepic krwawiacych ran. Coz moze zmienic sie? Tu chocby, na tym drobnym skrawku sedelnickiej ziemi. Dziedzic sedelnicki nie zrzeknie sie bez przymusu swoich rozleglych pol i lasow, jak drapiezne kleszcze opasujacych dokola nedzne chlopskie zagrody. Grzegorz Litowka nie porzuci streczycielstwa. Zablakanej w dalekim miescie Oldze Kukiszow zaden glos nie podszepnie powrotu do rodzicow. Mlody Burak, kiedy wyjdzie z wiezienia, znowu zacznie krasc. Kierownik poczty nie zlagodzi serdeczniejszym slowem cierpien umierajacej zony. Fiodor Dubrowski, nienasycony swoja mlodoscia, z lekkim sercem porzuci po miesiacu kazda dziewczyne. Ilez ich jeszcze przyjdzie placzacych na niego, jak przedtem przychodzily z zalami na Siemiona? A Siemion, ktoremu juz tak niewiele chwil pozostalo do zycia... A Michas...
Proboszcz zaciska dlonie. Geste krople potu zwilzaja mu skronie.
- Najlichszym z lichych jestem, Panie. Tamci nie znaja Cie, dlatego bladza. Ale mnie ukazales sie, jak wicher wstrzasnales mna... Dales wszystko. A coz ja daje?
Jakze nedzny jest plon minionych lat! Coz uczynil dla ludzi, ktorych mu powierzono? Nigdy nie umial znalezc drogi do czlowieka. A za to jak czesto i w jak wielu okolicznosciach czul sie intruzem. Tak rzadko udawalo mu sie przelamac bolesny i upokarzajacy mur, ktory odgradzal go od ludzi wtedy wlasnie, gdy chcial im siebie ofiarowac. A jesli, zdarzalo sie, odnajdywal porozumienie, czyz bylo ono czyms wiecej niz przelotnym blyskiem ukazujacym zaledwie w mglistym oddaleniu, jak ogromne musi byc szczescie, gdy zbudzi sie zblakana dusze z letargu i oczyszczona postawi przed Panem.
Przezyl kilka takich olsnien Maz chodzil po pokoju, szarpiac wlosy na glowie obiema rekami.
- Na pokaz, na pokaz... - pomrukiwal. - Co? Na pokaz...? Czekaj, dlaczego na pokaz?
- Coraz bardziej mi sie wydaje, ze to nie dla ciebie i dla mnie ta maskarada, tylko dla kogos innego. Na co on ci kladl nacisk? zeby jezdzic razem do Ziemianskiego i zebys sie wyglupial w samochodzie. Cos robil w lodzi?
- Nic, zlozylem zamowienie na tafte. Moglem wyslac poczta, ale kazal mi jechac i poogladac...
- No widzisz. A mnie kazali latac na spacery. I robic zakupy. Ktos musial nas widziec...
- Zagladal ci kto w zeby na tych spacerach?
- Nie wiem. Ale debil mi patrzyl na rece... A za kazdym razem, jak jechalismy do Ziemianskiego, ktos tam sie petal. Raz taksowka z pijakiem, raz facet na motorze...
Maz zatrzymal sie przy stole, wypil resztke kawy, popatrzyl na mnie roztargnionym wzrokiem i znow zaczal chodzic.
- Owszem, w tym cos jest - przyznal. - Na pokaz, mozliwe, zeby wszyscy mysleli, ze jestesmy w domu. Ale to nie to, to jeszcze nie to... Tys przedtem powiedziala cos waznego i tak mi jakos zaswitalo... Nie pamietasz, co powiedzialas?
- Rozmaite rzeczy. Najbardziej mnie niepokoi to, ze ukryli wzajemne powiazania...
- Czekaj, czekaj... wlasnie, ze stanowia jedna spolke... Nie, nie to. Ulokowali tu nas zamiast siebie... O, wlasnie! Wladowali tu nas zamiast siebie, podstepnie i pod falszywymi pozorami! Po jaka cholere? Ten dom ma wyleciec w powietrze, czy jak?
Nagla jasnosc eksplodowala mi w umysle. Zrobilo mi sie zimno w srodku i cos mnie zaczelo dlawic.
- Gdzie jest paczka dla kacyka? - spytalam gwaltownie.
Maz zatrzymal sie jak wryty, spojrzal na mnie i znieruchomial z pazurami we wlosach.
- Lezy w moim pokoju. Bo co...?
- Oni przeciez wiedzieli, ze jej nigdzie nie zaniesiemy, prawda? Zostawimy w domu. A jezeli w tej paczce jest cos... Nie mowie zaraz bomba, ale cos szkodliwego... O rany boskie, czy ja wiem, wydziela cos, promieniuje...
W powietrzu powialo przerazliwa zgroza. Maz wyraznie zbladl.
- Rad...? - wyszeptal ochryple. Podnioslo mnie z fotela.
- Nie wiem. Moze wybuchnie i zmiecie z powierzchni ziemi cala te chalupe albo co... Robi sie takie rzeczy, chlopi podpalaja cale wsie, odszkodowanie, tu jest polisa PZU, moze im chodzi o fikcyjna smierc...
Maz odzyskal zdolnosc ruchu. Nie sluchajac dalej moich apokaliptycznych przypuszczen, runal na schody, omal nie wyrywajac drzwi z zawiasow. Rzucilam sie za nim. Wpadlismy do jego pokoju i zastyglismy oparci o biurko, patrzac na lezaca na nim paczke jak na straszliwego, jadowitego gada, chwilowo pograzonego w lekkiej drzemce.
Po krotkiej chwili hipnotycznego transu, tknieci nagle ta sama mysla, rownoczesnie pochylilismy sie nad biurkiem, nasluchujac w napieciu. Nic nie bylo slychac, paczka lezala niejako w milczeniu, nie wydajac z siebie zadnych dzwiekow.
- Bomba powinna cykac... - wyszeptalam niepewnie.
- Ciezkie to jak cholera... - odmruknal maz.
Czas jakis trwalismy w bezruchu, bez slowa, byc moze myslac, chociaz nie bylo to takie pewne. Sluszniej byloby mniemac, iz proces myslenia rowniez ulegl w nas zahamowaniu.
- Co robimy? - spytalam wreszcie dramatycznym szeptem.
- Trzeba sie zastanowic - odszepnal niespokojnie maz. - Chyba musimy to obejrzec...
- Rozpakowac...?
Kiwnal glowa, tepo wpatrzony w upiorny przedmiot, i dalej trwal w bezruchu.
Copyright © 2006 Neonix. Designed by Free CSS Templates